czwartek, października 02, 2008

Prosta Historia

Prosta historia

Był sobie raz człowiek. Dostał od klienta ładny obrazek i chciał go powiesić na ścianie, na gwoździu. Miał gwóźdź, ale nie miał młotka.
- Hmmm, czym tu przybić gwóźdź? Coś twardego i ciężkiego…. Już wiem! CEGŁA
Ale skąd ja wezmę cegłę? Nie ma pod biurkiem? Nie ma w szufladzie… Hej stary!, nie wiesz gdzie są cegły? Nie wiesz? Szkoda…. Gdzie mam zadzwonić? Aaaa do administracji? Ok.!
- Halo administracja? Potrzebuje cegły… Nie ma teraz cegieł? A kiedy będą? Potrzebuje pilnie cegłę... Tak, tak, natychmiast wysyłajcie kuriera do fabryki po cegłę.
Kurier jest chory? To niech sekretarka jedzie po tą cegłę do fabryki!
Fabryka cegieł dziś strajkuje? To wyślijcie samolotem do katowickiej fabryki cegieł! Potrzebuje natychmiast tej cegły! Niech ktoś tam poleci po te cegły!
Oto niestety często typowy proces zgłaszania problemu. Często zwracamy się do wykwalifikowanych służb z prośbą nie tyle o rozwiązaniu problemu, a z prośbą o dostarczenie rozwiązania do realizacji naszego pomysłu rozwiązania tego problemu. Czasami jest to zasługująca na pochwałę proaktywna postawa, ale częściej sytuacja, która generuje więcej problemów niż to wszystko jest warte.
Nikt przecież nie zapisuje się do lekarza specjalisty, nie czeka dwóch tygodni i nie stoi w kolejce, aby dostać się do niego i powiedzieć: „niech pan mi wypisze receptę na 2% roztwór nebulizatora”. Tylko mówimy: boli mnie noga, niech pan coś z tym zrobi.
O dziwo sytuacja ta dotyczy często spraw technicznych, z którymi wydaje się nam, że doskonale sobie poradzimy. Często tak będzie, ale po to istnieją służby wykwalifikowane, aby pomóc rozwiązać problem lepiej i czasami czegoś nauczyć. Chyba więcej powinniśmy się szkolić z „globalnego spojrzenia na problem” może dzięki temu mniej będzie sytuacji, w której np.:
User przychodzi prosząc o laptopa – okazuje się, ze prezentacyjne są zajęte, zapasowy też zajęty kolegi z laptopem nie ma… zaczyna się gorączkowe poszukiwanie, bo to na szybko…Pada pytanie:, „Do czego Ci ten Laptop?” Okazuje się, że user chce zgrać fotki z telefonu na prezentacje. Nagle rozwiązanie leży dużo bliżej i szybciej niż znalezienie laptopa!
Taki przypadków są dziesiątki. Badania pozwalają stwierdzić, że prawdopodobnie wynika to z faktu, iż większość dostawców jakichkolwiek usług i rozwiązań woli „opędzić się od klienta” niż zaproponować mu dobre i fajne rozwiązanie:
Gdy pójdziemy do warzywniaka i poprosimy o rzeczy na sałatkę to możemy dostać stare produkty, które nie chcą zejść „z lady” i już trochę gniją. A możemy też dostać przepis na rewelacyjną sałatkę, a czasami nawet stwierdzenie „nie mam pomarańczy do tej sałatki, niech pan kupi u konkurencji, nie zamawiałem bo były niedobre, wole nie sprzedać niż sprzedać coś z czego klient nie będzie zadowolony”
Oby więcej takich sprzedawców warzyw w naszym biznesie
(wszystkie opisane przypadki są autentyczne, tylko historia z cegła trochę przerysowana)

niedziela, sierpnia 24, 2008

Zagubiłem się w technologii

Dwa zdarzenia udowodniły mi ostatnio, że wypadłem z nurtu technologicznego.
Wpadł mi w ręce OEM'owy dysk SATA, teraz wszystkie są SATA2. Rozmawiając przyglądałem się temu dyskowi i nagle pojawiło się moje pytanie: "stary od czego jest tutaj ta zworka?". Kolega z miną speca, pokazując mi tekst napisany maczkiem na obudowie "domyślnie limituje prędkość dysku do standardu SATA1, czyli 1,5Gbita zamiast 3Gbit, każdy dysk OEMowy tak ma". Mój świat legł w gruzach.
Po pierwsze: sam pamiętam jak dwa lata temu, wywalałem majątek na nowy sprzęt i koniecznie dyski SATA2. Jak jarałem się super wydajnością itp. itd. Oczywiście po sprawdzeniu w domu, okazało się, ze oba dyski cały czas pracowały jako SATA1....
Po drugie: wszyscy śmiejemy się z użytkowników, a teraz sam widzę wielkie, przytłaczające mnie litery RTFM, głupcze. Wstyd, tym bardziej, że naprawdę wszystko jest opisane na obudowie dysku...
Po trzecie: nie mogę być zły na producentów dysków, bo sam robiłbym w ten sposób: sprzedawał sprzęt kompatybilny w dół, bo to i mniej reklamacji, tym bardziej że...
Po czwarte: ...że nie widać różnicy. Przełączyłem oba dyski w domu na SATA2. prędkość przegrywania pomiędzy jednym a drugim nie zmieniła się. WTF? Gdzie obiecane 3Gbity, jak ja nawet 0.5 Gbita nie zrobiłem. Zacząłem gorączkowo sprawdzać bios płyty i inne parametry. Na razie bezskutecznie. Czuje się jak całkowity lamer komputerowy. Wiem, że 375 MB/s to ja nie wyciągnę, ale ludzie, ja ledwo mam 50MB/s.
Po piąte: robiąc krótkie rozeznanie w branży okazuje się, że nie więcej niż 50% osób wie o co chodzi z tymi zworkami.
Po szóste: jakim cudem przetrwaliśmy 2 lata nie mając pojęcia o używaniu niewydajnych dysków? Fakt, w sprzęcie firmowym domyślnie montują te dyski bez zworek, ale dlaczego akurat o tym się dowiedziałem? Powiedział mi to Wiktor, który wpadł na trop, tylko dlatego, że testował jakiś wypasiony serwer z wypasionym kontrolerem RAID SATA i kontroler zwrócił mu uwagę, że część dysków pracuje z mniejszą prędkością...
Druga sytuacja która wyprowadziła mnie z równowagi:
Moja własna dziewczyna, zwróciła uwagę, że głośno mi pracuje komputer. No ale ja tu mam superszybki procesor, OEMowy wiatrak i dlatego to tak musi warczeć, bo się chłodzi, to zaawansowana technologia i w ogóle... Coś mnie tknęło i sprawdziłem ustawienia biosu. Nie wiem kiedy to wszystko się wyzerowało, ale pracowałem bez kontroli obrotów wiatraczka, bez włączonej technologii SideStep, bez AI NOS. Jedynym słowem nie korzystałem z tych wszystkich wynalazków za które zapłaciłem i które oszczędzały sprzęt, energie i nie generowały hałasu. Najgorsze jest to, że nie pamiętam, czy je włączałem...
Masakra: siedzę w tym po uszy i ledwo ogarniam swój własny domowy sprzęt. Przymierzam się do upgardu i już się boje: czy wybrać DDR3 czy jeszcze DDR2? Czy QuadCore i system 64bitowy, czy Dual i 32bitowy. Czy wydajny i stabilny XP, ale DX9, czy zasobożerna Vista i DX10. Podobno DX10 można pod XP odpalić, ale jak? Czy chipset intela czy nvidii? czy wywalić kasę na n790 czy tez może n780 mi wystarczy, a poza tym do cholery jaka jest różnica? I jeśli nie widać różnicy czy warto przepłacać???
Zawód informatyk, specjalność: ogarniacz sprzętu i technologii desktopowej poszukiwany.

czwartek, marca 27, 2008

Critical buisness case o wymiarach 1cmx3cmx0,25cm

Nie wszyscy lubią przeprowadzki. Ale czasami się one zdarzają, trzeba się zorganizować, spakować, przenieść i rozpakować. Nie zawsze jest to proste i przyjemne. Przeprowadzki firm to oddzielne wydarzenia, przy których atak terrorystyczny to niewart uwagi, drobny incydent. Ta firma miała 150 osób. Opowieścią o przeprowadzce, którą można by zapełnić rok felietonów w Computerworldzie, nie będę teraz zanudzał. Skupimy się na jednym z wydarzeń, które miało podczas jej miejsce. Otóż, gdy w poniedziałek po zdecydowanie za długim dla działu IT weekendzie opadły kurze i uprzątnięto większość ciał poległych okazało się, ze studio nie może pracować, gdyż nie działa oprogramowanie do proofera (taka drukarka, gdzie czerwony jest bardziej czerwony niż nam się to wydaje). Oprogramowanie nie działa, gdyż nie ma licencji, nie ma licencji, gdyż nie ma klucza sprzętowego, który zawsze był. Kluczem sprzętowym okazał się mikroskopijny, wtykany do USB "dynks", o wspomnianych w tytule wymiarach.
Kwestią, dlaczego wspomnianego klucza nie ma w porcie USB nie będziemy się zajmować, może ktoś go ukradł, zgubił, wyrzucił, albo był to sabotaż wrogich sił, nieważne. Klucza nie ma. Soft nie działa. Trochę kłopotliwe dla działu, któremu działający proofer przynosił zyski, niemałe zyski, codziennie... Oczywiście w biznesie ma sie znajomych, którzy pożyczyli klucz (pozdrowienia), niestety tymczasowo.
Cóż - zamówmy nowy klucz - zaordynowałem, szczęśliwy, że rozwiązałem problem. Niestety sprawa nie jest tak różowa, otóż: producent oprogramowania nie wydaje "zgubionych kluczy", może wymienić popsuty, albo sprzedać nowy, za pełną stawkę. Zostaliśmy zakwalifikowani do drugiej grupy. Fakt iż zakup nowego klucza sprzętowego, czyli de facto nowego oprogramowanie to ładne kilka tysięcy, niestety euro, nie jest do przeoczenia, ale czas jego dostarczenia do też parę ładnych dni, podczas których, kura znosząca złote jajka (w tym przypadku, zarabiający niezły pieniądz proofer) nie funkcjonuje jest rzeczywistym problemem dla całego biznesu.
Oczywiście dało się to jakoś załatać tą dziurę, pożyczonym kluczem (co łamie absolutnie wszelkie zasady licencyjne), końcowa kwota zakupu nowego klucza też okazała się nieco (kilkanaście!! procent, nie więcej!) niższa, ale, jak to się mówi "niesmak pozostał".
Odszkodowanie do firmy przeprowadzkowej można włożyć między bajki, bo kto normalny rozpatrzy pozytywnie zwrot kilkudziesięciu tysiecy, za jakąś małą popierdułkę, którą przy odrobinie szczęścia sekretarka (nic im nie ujmując) może zmielić w niszczarce, razem z niechcianą ofertą handlową, a zastosowania której nikt normalny nie podejmie się wytłumaczyć jakiejkolwiek firmie ubezpieczeniowej. Jak wytłumaczyć funkcjonowanie "klucza sprzętowego"??? Sam do tej pory myślałem, że cywilizowany świat, w którym lata się w kosmos i modyfikuje genetycznie żarcie odszedł od tej barbarzyńskiej
metody zabezpieczania oprogramowania. O jakże się myliłem!
Co z tego wszystkiego wynika? Oprócz nieustającego wniosku o dbanie o komunikację w fimie (gdyby wszyscy wiedzieli ile kosztuje ten klucz to .... itp itd).
Tak naprawdę nie ma się jak przed czymś takim zabezpieczyć. Miałem wizje przyspawania do takiego klucza wielgachnego breloczka o wymiarach A0, który informowałby, że to jest dużo warte i trzeba na to uważać. Kontr wizja przyniosła mi obraz wielkiego napisu, który głosił "Zobaczcie!!! - zabierzcie nam to małe gówno, przy kradzieży którego nikt Was nie złapie, a będzie nas to bardzo bolało...". Nie wiem, czy którykolwiek zakład ubezpieczeniowy świadczy usługi ubezpieczania "małych dynksów do USB". Zatrudnienie ochroniarza który siedział by w studio i pilnował tego klucza, wydaje się ekonomicznie uzasadnione, ale "nieco" kuriozalne. Może jakaś procedura odnośnie "bardzo małych rzeczy, które są bardzo dużo warte". Kto za to weźmie odpowiedzialność? Administracja? IT?
Sprawa niełatwa i warta przemyślenia. Teraz wszyscy uważają... do następnej przeprowadzki.

wtorek, stycznia 01, 2008

UWGAGA REKLAMA (w 3 językach)

Szanowni Państwo.
Chciałbym Was serdecznie zaprosić do lekury, nowej witryny internetowej szczycącej się mianem "mini-portalu", gdzie zagregowane zostały istniejące dotychczas strony, jednego z moich znajomych, długoletniego specjalisty rozwiązań Microsoftu (i nie tylko). Nowa strona ma bardziej przyjazną formułę, jest przejrzysta i co najważniejsze zawiera bardzo dużo wyselekcjonowanych informacji z dzidziny IT, zarówno kótkich newsów, jak i wsypecjalizowanych artykykłów. Mam niewątpliwą przyjemność gościć tam, jako współautor, posiadający swoją własną sekcje, o tytule - nie inaczej - "Co z tym IT?"
Serdecznie zapraszam http://www.w-files.pl/


Eloo ziomale! zczekałtujcie nowy wypasiony sajt, z cieplutkimi newsami i grubymi artami, niezłych ziomków od emesa. Razem z ziomkami od tego sajtu pale zioło i rymuje nowe arty o kompach. check-it: http://www.w-files.pl/

LOL blogassskowi kliczacze, loooknijcie na mój nowi00tki qlerski sajt z artyk00likami , można poklikać, zostawcie koniecznie swoje komentasski i wyslijcie linkassska swoim netowym zi00mk00m..
http://www.w-files.pl/

sobota, grudnia 29, 2007

security issue

O bezpieczeństwie napisano już wszystko, a będzie napisane jeszcze kilka razy więcej. Samo bezpieczeństwo też nie jest prostym i jednoznacznym terminem, tak jak już nie jest nim "informatyka". Wyróżnijmy sobie rodzaje tego "bezpieczeństwa". Pierwszym niech będzie bezpieczeństwo dla takiego zwykłego użytkownika komputera - wiecie: antywirus, włączony firewall, niezostawianie haseł na żółtych karteczkach i siec bezprzewodowa zabezpieczona przez WPA1 - taki użytkownik to zbawienie dla branży. Mamy też bezpieczeństwo na poziomie instytucji z .gov w nazwie oraz innych korporacji - nazwijmy je uzasadnienie bardzo silnym. Na tym pokrótce wykreślonym schemacie, mamy szeroką, bliżej niezbadaną strefe bezpieczeństwa dla takich np MSP. Spokojnie można ją nazwać szarą strefą.
Absolutnie niezbadana, niedefiniowalna i całkowicie rozłożona na łopatki. Każdy średnio ogarnięty administrator znajdzie w necie wskazówki jak zabezpieczać sieci, ustawiać polisy, szkolić użytkowników, stawiać firewalle - jest tego masa. Nawet jak sobie podrażamy takiego ITIL'a albo zwyczajne procedury z centrali - wszystko napisane. Pojawia sie tylko jedno, wielkie ALE.
ALE po co.
W większości przypadków będzie to albo wylewanie dziecka z kąpielą, gdzie twardy dział informatyki tak ustali procedury, że ludzie pozabijają sie, nim dostaną do danych. To jednak nie najgorsza sytuacja, bo w sumie ludzie się kształcą, a i dane bezpieczne - i tak po zmianie administratora, albo kierownika IT, drugi to uprości, bo nie ma po co - zabezpieczymy sie tylko przed jakimś dzieckiem skryptu, albo przypadkowym atakiem. Jak będę kradł dane, to najpierw ukradnę laptopa prezentacyjnego, albo torebkę kierowniczki z pendrivem - jak juz musiałbym te dane kraść. Ta sytuacja za silnych polityk bezpieczeństwa i tak nie jest najgorsza, najgorsza jest taka, gdy dział IT, chce cos zrobić, ale nikt inny nie chce. Po co wypasiony firewall, gdy każdy ma nagrywarkę, a pracowników zwalnia się w trybie "nieprzyjaznym", każdy zdąży sobie nagrać co mu tam potrzebne Gdy ciało kierownicze nie ma pojęcia o informatyce i chce tylko aby to wszystko „jakoś działało”, to możemy dojść do śmiesznych paradoksów, wiecie: alufelgi do malucha. Samemu udało mi się znaleźć właśnie w takiej sytuacji, gdy jeden z elementów infrastruktury IT, delikatnie mówiąc, okazał się trochę na wyrost.
Przeprowadziłem ostatnio eksperyment myślowy z jednym z administratorów.
Pytam: Panie kolego, proszę mi wytłumaczyć dlaczego mamy wypasione firewalle, produkty jednej z topowych firm od spraw bezpieczeństwa, które wymagają oddzielnego serwera, licencji za kilkadziesiąt tysięcy, szkoleń po 4600 pln netto (3 dni) i 800 euro obsługi miesięcznie w centrali w jakimś pogańskim kraju? Bo widzi pa, ja tu mam takie urządzenie co sie wkręca w szafę, 1U zajmuje, jest jakaś nazwa firmy, ale to i tak pewnie jakiś Linux przykrojony przez magika, grunt, że jest support. Ono, to urządzenie, tez jest takim firewallem, dodatkowo ma opcje równoważenia obciążenia przez dwa łącza, statystki, qos, blokowanie p2p - czyli funkcje których nasze rozwiązanie nie posiada (bo nie wywaliliśmy kilkudziesięciu tysięcy na licencje i wdrożenie), dodatkowo, ono, to urządzenie będzie potrafił obsłużyć każdy student, którego przyjmę na praktyki (bez szkolenia, za przypomnę, 4600 pln netto trzy dni) i ono, to urządzenia kosztuje 3000 pln netto i przywiozą je jutro.
Administrator: Ale nasz firewall ma statefull packet inspection – Bóg wie, co tam jeszcze robi, logów, co nie miara, ledwo to ogarniam po szkoleniu...
Ja: To dobrze, niech pan broń boże do tych logów nie siada, pentagonu tu nie mamy, a robota stygnie, niech się pan czym pożytecznym zajmie..
No i co nam to daje, tak biznesowo, poza tym, że jesteśmy „dobrze zabezpieczeni” (czytaj: mamy drogiego firewalla). No co daje? Nic nie daje. To ja wole ten szmelc za 3000 zł, a za zaoszczędzoną kasę, kupie ludziom laptopy i większe łącze, a działowi informatyki nowy serwer.
Jak myślicie - co w realnym (i idealnym życiu, gdzie zarząd wie do jest czego informatyka) wybierze ciało kierownicze?
O to chodzi, ze połowa rozwiązań od bezpieczeństwa, jest o kant stołu potłuc, bo nie przekładają się w ŻADEN sposób na prawidłowe funkcjonowanie firmy, kosztują pieniądze, masę pieniędzy, nie są w pełni wykorzystywane i w efekcie utrudniają życie ludziom. Taniej i lepiej jest inwestować w pracowników i procedury bezpieczeństwa - efekt może nie natychmiastowy, ale długofalowy i pozostanie w firmie, a administrator (przypominam: 4600 - 3 dni) zawsze może odejść.
Uwaga dla komentujących - nie chodzi mi o bagatelizowania bezpieczeństwa w firmach i stawiania firewalli na ipchansach, chodzi o inwestycje z głową, oraz, co nie mniej ważne – kompleksowe podchodzenie do spraw bezpieczeństwa IT, tzn. przy współpracy i zrozumieniu zarządu…, a że często jest to niemożliwe? Cóż, ktoś musi zacząć to robić.
I takiej informatyki życzę Wam i sobie w nowym roku.

piątek, grudnia 14, 2007

Informatyka 2.0

Witajcie zwolennicy nowych technologi, web 2.0, office Communicatorów, blututów w zegarku, gigabitowych łącz, serwerów blade, zwirutalizowanych systemów.
Czy wszyscy informatycy mają już najnowszą dostępną technologie i są przekonani, ze dzięki temu wykonują dobrze swoją prace?
Doskonale.
Teraz każdy bierze duże kartonowe pudło, kartkę papieru i ołówek. W kartonowe pudło chowa tą całą nową technologie, pisze na nim: "na później", siada z kartką papieru i ołówkiem, przy biurku. Nie cyfrowym biurku, tylko drewnianym, takim zwykłym. I bierze sie do pracy.
Nie wiem kto, doprawdy nie wiem kto w nas wmówił, że jak będzie gigabitowe łącze i serwer blade to nie trzeba utrzymywać porządku, prowadzić dokumentacji, zwyczajnie dbać o infrastrukturę, aby był w niej utrzymany porządek.
Przez 9 lat pracy, widziałem już tyle pierdolnika w serwerowniach, w serwerach, na miejscach pracy, że mogę z całą odpowiedzialnością stwierdzić że lepiej funkcjonującą jest infrastruktura, w której nie ma nowinek technicznych, umów SLA, najnowszych rozwiązań programowych, za to ktoś stworzył dokumentacje, poukładał i opisał wszystko tak, ze po pierwsze: połowa problemów nie występuje, bo nie ma jak (kable nie wypadają z gniazdek, wiadomo co do czego i gdzie zadzwonić), po drugie, jak coś sie dzieje, to czas rozwiązania problemu jest zminimalizowany, a zbędne rzeczy nie utrudniają diagnozy.
Przy obecnym poziomie informatyki nie jest sztuką stworzyć dowolną, wypasioną konfiguracje. Sztuką jest stworzyć konfigurację, która będzie trwała, niezależnie od zmiany personelu, bez ciągłej asysty "magika" który to wszystko skonfigurował.
Ludzie! Spędzamy połowę czasu pracy na ogarnianiu burdelu, który sami stworzyliśmy, wpierdalając na pałę rozwiązania stworzone "na kolanie", krosując wszystko ręcznie robionymi kablami, nie tworząc przy tym nawet kawałka dokumentu, który by to wspomniał co autor miał na myśli.
Po co komu w firmie ergonomiczny office 2007, jak ludzie nie wiedzą, gdzie i jak trzymać dokumenty, po co umowa SLA i 150 Mbitowe łącze, jeśli nie ma na wierzchu telefonu do zgłoszenia awarii.
Przypominam, tym, którzy zapomnieli, technologia jest dla ludzi, będzie działać jak będzie miała stworzone warunki. Ona nie wykona naszej pracy, która polega na zaplanowaniu tego wszystkiego. To za to nam płacą (a przynajmniej powinni).
Że przygotowanie takiej idealnej infrastruktury jest czasochłonne i kosztowne? Jasne, w perspektywie dwóch miesięcy oczywiście, ale jeśli mamy to potem utrzymywać przez 7 lat to proporcje się trochę zmieniają.
Niech każdy odpowie sobie na pytania:
- kiedy ostatni raz był akutalizowany plan sieci i gdzie on jest? (bo, że zrobiony w visio 2007, to na pewno, ale nie wiem czy nie został na laptopie w domu)
- czy jak będę na urlopie i coś padnie, to osoba zastępująca połapie się gdzie co jest? (czy też może będę z nią wisiał na telefonie, i odmrażał ucho na stoku)
- czy podczas ostatniej awarii byłem skupiony na jej usuwaniu, czy na szukaniu kartki z ostatnim telefonem do supportu?
Do roboty, wszyscy! ale to już! Żadna technologia nie zastąpi profesjonalizmu w robocie.

niedziela, listopada 04, 2007

Poszaleliśmy

Zainspirowane: http://technopolis.polityka.pl/?p=170

Dwa nowe rewolucyjne wynalazki facebook i twitter? Czy możemy opanować przez chwilę hurraoptymistyczne podejście, do każdego systemu, który pojawi się w sieci, a pojawiają się ich krocie.
Czy ktokolwiek jest wstanie podać racjonalny argument, który przemawia, aby masowo i nagminnie korzystać z takiego grono.net, facebooka i twittera (w yuwie.com nam za to już płacą - odpada!). Co takie daje to "bycie online"? Publikuje posty, pisze bloga, wrzucam zdjęcia, filmy, muzykę, patrze co za szmelc wrzucili nasi znajomi i znajomi znajomych i nieznajomi. Spędzam przed komputerem godziny, w pracy oszukuje tylko swojego pracodawce, w domu zaczynam oszukiwać siebie. Czy umożliwienie każdemu tworzenia i masowego publikowania swoich najczęściej żałosnych pomysłów i przemyśleń jest tak fenomenalną ideą, a co gorsza przeglądanie tego jest tak istotne? Na pewno jest to znak czasów, jest do sposób na zmianę naszej cywilizacji, zmieni to nasze horyzonty myślowe i percepcje rzeczywistości, szczególnie młodych osób, które stykają sie z tym "od początku". I bez wątpienia jest to dobre. Ale traktowanie tego jako czegoś obowiązkowego, modnego, koniecznego i ślepe pianie nad tym jest co najmniej nieprofesjonalne.
Opanujmy sie i popatrzmy, co to daje. Czas potrzebny na bezsensowne przeglądanie sieci i wrzucenie tam jeszcze więcej śmiecia nie zostanie nam zwrócony, ludzie zaczynają "spędzać czas" w internecie, niestety nie nad stronami z informacjami przygotowanymi przez specjalistów, tylko przez innych, nazwijmy ich przez grzeczność "zwykłymi użytkownikami sieci" jaką jakość mają te informacje?, jaką wiedzę niosą?
Czy ktokolwiek czytałby książki, gazety, czy oglądał programy tv, które byłby robione przez absolutnych amatorów, którzy nawet tego nie ukrywają. Czy ktokolwiek wydałby na to złotówkę? Nie sadzę, ale to jest w internecie, i jest modne. Pod tym chorym hasłem można sprzedać dowolny szmelc i jest sie trendy. Kubeł zimnej wody zostanie wylany na wszystkich, albo bardzo drastycznie, w postaci kolejnego krachu .com (tym razem w wersji 2.0), o którym już niektórzy przebąkują, albo... w znacznie gorszym scenariuszu... za kilka, kilkanaście lat ockniemy się ze świadomością, że wśród masy informacji, niemożliwe staje się znalezienie czegokolwiek wartościowego, ludzie są wykształceni przez blogi znajomych, ich jedynym zajęciem jest tworzenie kolejnych, jakość wiedzy spadnie tak drastycznie, że nieliczne jednostki, które przeczytały trochę książek na studiach (i na nie dotarły) będą warte fortunę, a reszta, wyprana z inteligencji "zwykłych użytkowników sieci" będzie ślepo klikała w kolejne linki i banery (korporacje już zacierają ręce...). Mam nadzieje, ze się mylę, bo cywilizacja nam trochę przyspieszyła i ciężko jest przewidzieć, co sie stanie za lat 5. Ale zamiast ślepo podążać owczym pędem, warto czasami zwolnić i zastanowić sie nad tym co nas otacza, co robimy i jakie są tego konsekwencje.
Przypomnę: nie kwestionuję rewolucji internetowej, możliwości, które daje, bezproblemowego kontaktu z każdym i łatwym dotarciem do sporej części informacji, sam tworze blogi, mam konto na jednym z serwiswów, ale nie jest sposób na życie, to jego cześć, wcale nie tak strasznie istotna!
Mój ulubiony cytat: "nadgorliwość gorsza od faszyzmu" pasuje tu jak ulał.